mocno daje mi się we znaki. Nie mogę na niczym skupić myśli. Plany biorą w łeb, a na drodze ciągle piętrzą się trudności. Nie jest łatwo także mojemu mężowi, który musi znosić moje ciągłe zmiany humoru, marudzenie, a czasem nawet łzy. Pomysły jakoś nie chcą przychodzić do głowy, a jak coś się trafi to znów kuleje realizacja. I tak w koło macieju. Tak więc póki nic nowego nie ma na warsztacie spróbuję pokazać Wam trochę starych przedsięwzięć.
To dzisiejsze ma niemal pół roku. Stołeczek należał do dziadków mojego
męża. Odrapany i brudny stał w garażu u teściów, którzy nie widzieli dla
niego zastosowania, ale szkoda było im wyrzucić tę pamiątkę po
rodzicach teściowej. I tak stał bidulek i stał, aż pod nieobecność
teściów postanowiłam się nim zająć. Wyszło nieźle, jak na mój gust, ale o
gustach się nie dyskutuje więc może się Wam nie podobać :) :) Grunt, że
teściowa była zachwycona. Stołeczek doczekał się awansu społecznego i
teraz zdobi salony :)
Nie było łatwo pozbyć się tysięcy warstw różnych farb, ale było warto :)
Pierwsza wersja była nieco inna, ale została odrzucona przez męża :)
Nie najgorzej, prawda?
Ściskam :)
świetna przemiana :)
OdpowiedzUsuńWitaj. bardzo ładnie to wygląda. Piękne te róże na białym tle. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo wykwintny. W angielskim stylu, English rose :). Choć nie powiem, ja bym pewnie zaadoptowała na salony w stanie pierwotnym, francusko-shabby, podrapane, pochlapane... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńW stanie pierwotnym był cały pokryty pożółkłą farbą i pochlapany czym popadnie. Na pierwszym zdjęciu jest już po oczyszczeniu. Ale masz rację ja też zostawiłabym taki, ale nie spodobałby się niestety mojej teściowej, a dla niej był robiony :)
UsuńWyglada slicznie w nowej szacie :-)
OdpowiedzUsuń